Właściwie skonfigurowany zestaw końcowy stanowi podstawę wędkarstwa karpiowego. Możemy wstrzymać się z kupnem namiotu, łóżka, porządnego śpiwora i jeszcze paru innych rzeczy, jeśli jednak nie będziemy mieć odpowiedniego zestawu – karpia raczej nie złowimy.
Pisząc o zestawach końcowych mam na myśli zarówno sam przypon oraz pozostałe elementy, które łączymy z linką główną – czyli klips bezpieczny (lub inne rozwiązanie), rurkę antysplątaniową, leadcore bądź leader, przypon strzałowy, itp. Dziś zajmiemy się przyponami. Umiejętność ich wiązania jest jedną z podstawowych rzeczy, których nauczyć powinien się każdy młody karpiarz. Aby tworzyć udane i łowne konstrukcje potrzebować będziemy dwóch rzeczy: wiedzy oraz odpowiednich komponentów.
Przypony klasyczne
Najbardziej klasyczne montaże to te, oparte o miękką plecionkę, którą łączymy z haczykiem tzw. węzłem bez węzła oraz z drugiej strony krętlikiem w nr 8. Od perfekcyjnego wykonania takiego podstawowego przyponu powinien zacząć każdy, kto chce polować na cyprinusy. Jak to zwykle w życiu bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Przede wszystkim wybierzmy dobrej klasy plecionkę. Oszczędzanie na komponentach do zestawów końcowych to wprost proszenie się o kłopoty. Musicie mieć świadomość, że są to elementy, z którymi bezpośrednio zetknie się Pan karp, a zatem jeśli chcecie pozować do pamiątkowej fotki z pięknym okazem – wybierajcie mądrze.
Plecionek na rynku jest cała masa – chcąc mieć pewność, że nie kupujemy „kota w worku” warto sięgnąć po pozycje z oferty największych i najbardziej znanych graczy. Wiele mniejszych firm potrafi opisywać swoje produkty, jako hiper i ultra nowoczesne, które nie zawiodą podczas zmagań z największymi okazami, jednak pamiętajcie, że cudów nie ma, a owe opisy to najczęściej marketingowy bełkot. Wyprodukowanie dobrej plecionki to skomplikowany proces technologiczny, na który stać tylko największych. Warto wydać nieco więcej i mieć spokój.
Plecionki mogą być tonące lub pływające (ewentualnie mogą mieć neutralną wyporność). Wybierając materiał na przypon róbmy to z głową, w świadomy sposób. Zastanówmy się na jakim dnie zamierzamy łowić i jakiego typu przynętę planujemy nanizać na włos. Jeśli będą to pop upy, a dno ma charakter mulisty – postawmy na plecionki pływające, wówczas prezentacja przynęty będzie naprawdę dobra. Łowiąc na kulki tonące, na twardym dnie wybierzmy raczej materiały tonące. Pływająca plecionka mogłaby w takiej sytuacji płoszyć ostrożne karpie.
Materiały na przypony karpiowe oferowane są zazwyczaj w trzech podstawowych kolorach. To zielony (na dno z roślinnością), brązowy (dno piaszczyste) i szary (dedykowany na dno muliste). To oczywiście pewna baza – różne firmy mają w tym względzie różne pomysły. Na półkach sklepowych znajdziecie np. plecionki posiadające różnokolorowe, tzw. marmurkowe sploty. Generalnie zasada jest taka, aby przypon był możliwie dobrze zakamuflowany na dnie łowiska.
Miękkie plecionki zapewniają świetną prezentację naszej przynęty, jednak mają pewną denerwującą wadę, która szczególnie doskwierać nam może podczas łowienia z rzutu. Niestety, bardzo „lubią” się plątać. Producenci znaleźli na takie sytuacje pewne rozwiązanie, jednocześnie czyniąc swoje materiały zdecydowanie bardziej odpornymi na przetarcia i uszkodzenia. To specjalna otulina – znacząco wzmacnia ona nasz przypon, pozwalając łowić np. w twardych zaczepach, na dnie pełnym zawad, skorup małż, itp. Najlepsze jest zaś to, że ową otulinę możemy częściowo usunąć, a zatem obok mocnego, niemalże sztywnego (i zarazem antysplątaniowego) odcinka pozostanie nam wówczas zupełnie miękki rdzeń, do którego dowiązujemy hak. Warto pozostawić przed haczykiem około 3-5 cm plecionki bez otuliny – nasza przynęta będzie miała wówczas bardziej naturalną prezentację. Plecionek w otulinie jest cała masa, różne są też rodzaje ich wewnętrznego rdzenia. Pamiętajcie jednak o jednej, uniwersalnej zasadzie – z tych najlepszych produktów otulinę usuniemy paznokciami, nie używając do tego celu żadnych dodatkowych narzędzi. Zewnętrzna powłoka nie będzie się przy tym strzępić, a rdzeń pozostanie w stanie idealnym. Dobra rada: kiedy tworzycie przypon z częściowo usuniętą otuliną, po zawiązaniu wszystkich węzłów naciągnijcie całość i „utrwalcie” sztywny odcinek nad parą (np. z czajnika). Uzyskacie w ten sposób perfekcyjny zestaw.
Niektórzy karpiarze zabezpieczają węzły oraz inne newralgiczne miejsca w swoich przyponach specjalnymi klejami. Są i tacy, którzy używają do tego celu zwykłego SuperGlue. Cóż, każdy ma swoje patenty, prawda jest jednak taka, że jeśli poprawnie wykonamy wszystkie węzły i skorzystamy z markowych komponentów, nic nie powinno nam się rozwiązywać. Proponuję zrobić natomiast coś innego – aby zabezpieczyć połączenie plecionki z hakiem, ale przede wszystkim, by uzyskać maksymalnie dobry efekt samozacięcia, na węzeł bez węzła nałóżmy specjalny pozycjoner. Niegdyś do tego celu wykorzystywano tzw. rurki termokurczliwe, które swój kształt zmieniały – jak sama nazwa mówi – pod wpływem wysokich temperatur (para, wrzątek) – tak tworzono przypony typu Line Aligner. Dziś w ofercie wielu firm znajdziemy gotowe pozycjonery w różnych rozmiarach. Taki drobny dodatek sprawi, że plecionka zawsze będzie wychodziła od właściwej (czyli wewnętrznej strony) haczyka, a tym samym karp idealnie zapnie się za dolną wargę. Osobną grupę stanowią pozycjonery w kształcie litery C, do przyponów typu Withy Pool Aligner, idealne do pop upów. Zapewniają one idealny kąt ustawienia haczyka i gwarantują nienaganną prezentację kulki pływającej. Osobiście uwielbiam takie konstrukcje, skuteczność ich samozacięcia jest niemalże stuprocentowa.
Aby uzyskać efekt antysplątaniowy stosując miękką plecionkę bez otuliny możemy również sięgnąć po gumowe ochraniacze, które naciągamy na oczko krętlika. Dzięki niemu ryzyko zahaczenia przyponu o ciężarek podczas rzutu jest mocno ograniczone. Wybierając ochraniacze zwróćmy jednak uwagę na ich elastyczność oraz jakość wykonania – jeśli będą zbyt sztywne nasz zestaw się wprawdzie nie poplącze, ale karpia pewnie również nie złowimy, gdyż prezentacja przynęty kompletnie „siądzie”.
Na sztywno
Karpiarze mają to do siebie, że wciąż kombinują, aby jeszcze bardziej zwiększyć swoją skuteczność. Efektem takich poszukiwań stały się jakiś czas temu sztywne przypony. Pisze o nich zresztą w tym numerze i wyjaśnia zasadę ich działania Marek Kubus – polecam jego artykuł. My zajmiemy się kwestią materiałów niezbędnych do ich tworzenia. Potrzebny będzie nam przede wszystkim dobrej klasy fluorocarbon – czyli gruby, sztywny materiał, przypominający żyłkę mono o dużej średnicy. Czym różni się od zwykłej linki? Jest nieporównywalnie bardziej odporny na przetarcia, szybko tonie i jest niewidoczny pod wodą. Jak to działa? Zwykłe żyłki odbijają światło UV, dlatego ryby je widzą. Fluorocarbon posiada współczynnik załamania światła zbliżony do wody – przepuszcza promieniowanie UV, nie powodując żadnych refleksów. Mało tego – jedna z firm posiada w swojej ofercie fluorocarbon nie posiadający pamięci kształtu. Można go dowolnie kształtować , a następnie naciągnąć, aby powrócił do poprzedniego kształtu.
Tworząc tzw. sztywniaki szczególną uwagę zwróćmy na jakość węzłów. Muszą być wykonane absolutnie nienagannie – niedbalstwo może nas kosztować utratę ryby. Przed wykonaniem gotowych przyponów warto nieco poćwiczyć – aby nie marnować drogiego materiału, wykorzystajmy do tego celu jakąś tanią, grubą żyłkę. Dopiero w momencie, w którym będziemy absolutnie pewni swoich umiejętności – przystąpmy do wykonywania gotowych konstrukcji. Ze sztywnych materiałów możemy również wykonywać różnego typu łamańce. Jeszcze inną kategorię montaży stanowią takie, w których łączymy fluorocarbon z miękką plecionką – tzw. combi rig. To już jednak wyższa szkoła jazdy – aby poprawnie zawiązać taki przypon potrzeba naprawdę sporej wprawy.
Muszę się z Wami podzielić pewną refleksją – lata temu przechodziłem etap totalnej fascynacji tworzeniem maksymalnie skomplikowanych przyponów. Całymi godzinami tworzyłem najróżniejsze kombinacje, wykorzystując w tym celu najróżniejsze materiały i elementy. Łowiłem z ich pomocą karpie, to prawda, jednak dość szybko zauważyłem, że równie dobre – a może nawet i lepsze – efekty uzyskuję stosując znacznie prostsze (i jednocześnie wymagające mniej czasu na przygotowanie) rozwiązania. Wybór należy do Was, jednak ja – z perspektywy ponad trzydziestu lat wędkowania – uważam, że w prostocie tkwi prawdziwa siła.
Haki
Rodzajów, kształtów i typów haczyków karpiowych jest cała masa. Na początek radzę zaopatrzyć się w najbardziej podstawowe modele i najczęściej stosowane rozmiary – 2, 4 i 6. Pewnie domyślacie się co zaraz napiszę – tak, wybierzcie coś z oferty największych i uznanych producentów. Przede wszystkim jednak pamiętajcie o jednej, naczelnej zasadzie – dobry haczyk to ostry haczyk! Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości – wyrzućcie taki egzemplarz i zawiążcie nowy przypon. Jak sprawdzić czy nasz hak jest w porządku? To bajecznie proste, przejedźcie nim po prostu po paznokciu, jeśli nie poczujecie żadnego oporu, haczyk jest tępy i nadaje się jedynie do wymiany. Aha, osobiście nie uznaję ostrzenia haczyków. Większość wędkarzy i tak nie potrafi zrobić tego właściwie, oszczędność pieniędzy to praktycznie żadna, a zatem krótko mówiąc – nie warto.
Krętliki, kółka łącznikowe, itp.
Krętliki są tymi elementami, na które młodzi karpiarze niezwykle często kompletnie nie zwracają większej uwagi, dbając jedynie, aby jako tako pasowały do bezpiecznego klipsa. To wielki błąd! Zapewniam, że podejście do tematu zmienia się po utracie pierwszej, większej ryby, kiedy nagle okazuje się, że nasz krętlik nie wytrzymał. Nigdy nie oszczędzajmy na tych elementach – muszą być wykonane z najwyższą starannością z porządnego materiału, idealnie gładkie, tak, aby jakiekolwiek ostre krawędzie nie przecięły linki. To samo dotyczy różnego rodzaju kółek łącznikowych, owali, pierścieni, itp. Karpie to potężne oraz bardzo silne ryby i nie wybaczają żadnego błędu łowcy.
W drugiej części artykułu zajmiemy się tymi elementami zastawu, do którego mocujemy przypon. Opowiem Wam o bezpiecznych klipsach, rurkach antysplątaniowych, leaderach, leadcore oraz strzałówkach.
tekst i foto Mariusz Kapuściński
Artykuł pochodzi z Karpmanii nr 2/2016