Wiosna to specyficzny czas. Przyroda leniwie budzi się do życia z zimowego letargu. Zima – w zależności od tego, jak sroga była – z całą pewnością pozbawiła naszych pupili sporej ilości nagromadzonego w miesiącach letnich i jesiennych tłuszczu. Strefy przybrzeżne, ogrzewane przez pierwsze promienie słońca bez wątpienia są miejscami, w których karpie będą sie gromadzić zaraz po zejściu lodu.
Wiosenne miejscówki
Musimy pamiętać o jednej ważnej rzeczy – o poszukaniu miejsc, w których temperatura wody będzie choćby o 1-2 °C wyższa, aniżeli w innych strefach zbiornika. Powinny być to miejsca płytkie: różnego rodzaju zatoki, obszary, do których praktycznie przez większą część dnia dochodzą promienie słońca. Pamiętajmy, że woda 90 procent ciepła przyjmuje właśnie od słońca. Dlatego miejsca, które według teorii wydawać się Wam będą znakomitymi miejscówkami wcale takimi być nie muszą w okresie wczesnowiosennym. Zwróćmy uwagę przede wszystkim na to, czy nasze potencjalne łowiska są miejscami, które słońce oświetla przez większą cześć dnia. Taka podstawowa informacja – również bez użycia termometru – pozwoli nam domniemywać, że w takim miejscu karpie będą przebywać, gdyż woda będzie tam po prostu najbardziej nagrzana.
Wczesną wiosną starajmy się omijać miejscówki zacienione przez drzewa, wały, skarpy, krzaki, itp. Prawdopodobieństwo przebywania i wygrzewania się tam karpi będzie naprawdę niewielkie. Latem – jak najbardziej, ale nie w okresie wczesnowiosennym. Dodatkowym atutem przy wyborze łowiska może być obecność w wodzie pokarmu naturalnego, choć i to nie zawsze jest regułą. Często zdarzało mi się łowić karpie w miejscach, w których nie było widać żadnego pokarmu naturalnego, natomiast były to strefy cieplejsze w stosunku do innych w jeziorze. Cóż, po prostu karpie wygrzewając się tam, od czasu do czasu, podejmowały próbę pobierania pokarmu. Stąd też na moich wędkach pojawiały się brania.
Bywają zbiorniki, w których wpatrując się w taflę wody jesteśmy w stanie zaobserwować wygrzewające sie ryby. To oczywiście w pewien sposób pomaga nam w ich lokalizacji, choć obecność w danym miejscu karpi wcale nie musi oznaczać, że akurat tutaj będą one pobierać pokarm. Niejednokrotnie zresztą sam się o tym przekonałem, ale to temat na osobny artykuł.
Pogoda ma znaczenie
Śledźmy i analizujmy pogodę. Szczególnie w okresie wczesnowiosennym spadek temperatury powietrza dość szybko przekłada się na temperaturę wody w zbiorniku. Różnica 2-3 °C może skutecznie zniechęcić ospałe jeszcze karpie do żerowania i w efekcie spowodować ich przeniesienie sie do głębszych części zbiornika. Czy wiecie, że parowanie nagrzanej wody podczas zimnej nocy może spowodować utratę nagromadzonego w dzień ciepła aż o 90 procent? Oznacza to, że nawet piękny, słoneczny ranek nie jest wcale gwarancją, iż karpie lada moment pojawią się w płytszych partiach zbiornika. Z całą pewnością trafią w końcu na płycizny, aby zażywać tam kąpieli słonecznych, jednak stanie się to dopiero po kilkustopniowym ociepleniu wody przy powierzchni. W dni pochmurne powierzchniowe partie wody nagrzewają się około 2 godzin później, niż ma to miejsce w słoneczny, bezchmurny dzień. Oznacza to, że wówczas pierwszych brań możemy spodziewać się dopiero w godzinach południowych.
Jak przygotować się do wczesnowiosennej zasiadki
Na początku wiosny nasze zasiadki powinny ograniczać się w zasadzie do wypadów jednodniowych, a nawet wręcz kilkugodzinnych. Nie ma wówczas potrzeby pakowania całego ekwipunku, jaki zabieramy ze sobą łowiąc w późniejszym, cieplejszym okresie. Podobnie będzie z zanętą. Sypiemy ją bardzo oszczędnie, ponieważ wczesnowiosenna pora – a co za tym idzie – chłodniejsza woda nie nastraja karpi do intensywnych żerowań. Lepiej nasypać do wody za mało, niż za dużo. Ważne, aby do łowiska trafił towar naprawdę najwyższej jakości. Dobrym rozwiązaniem jest zastosowanie materiałów rozpuszczalnych. Do siateczki lub woreczka PVA wrzucamy pokruszone kulki i drobny pellet. Ja na swoich wczesnowiosennych zasiadkach z powodzeniem stosuję następującą mieszankę zanętową: pokruszone kulki i drobny pellet zalewam boosterem lub liquidem (pamiętajmy, aby nasza zalewa nie rozpuszczała PVA!). Do tego dodaję tuńczyka z puszki (kupuję najtańszy, w sosie własnym). Całość łączę i dodaję sól. Nie bójmy się jej dodawać – doskonale wzmacnia ona smak i aromat, więc z całą pewnością wzbogaci naszą zanętę. Tak przygotowaną mieszankę umieszczam w siateczce PVA.
Pamiętajmy również, aby rodzaj używanych przez nas materiałów PVA dobrać do głębokości i temperatury wody, w jakiej mają one pracować. Nie ma nic gorszego, jak pozostałości po nierozpuszczonym do końca woreczku PVA na końcu naszego zestawu. Moja rada – używajmy wyłącznie woreczków oraz siatek naprawdę dobrej i sprawdzonej jakości. Większość firm karpiowych oferujących w swoim asortymencie materiały PVA opisuje szczegółowo przeznaczenie swoich produktów, podając temperaturę i czas rozpuszczania w wodzie. To bardzo cenne informacje, na które powinniśmy zwrócić uwagę, jeśli nie chcemy wyciągać z wody zestawu z nie do końca rozpuszczonym materiałem PVA, który zamiast skutecznie wabić karpie po prostu je odstraszał.
Kulki wczesną wiosną
Nie stosuję o tej porze roku dużych kulek. Każdy ma jakąś swoją teorie dotyczącą sposobu łowienia. Moja polega na zakładaniu wiosną na włos małych kulek. Najczęściej wybieram taką o średnicy 10 mm. W zależności od samego zbiornika i tego, co znajduje na dnie mojego łowiska stosuję pop upy lub kulki tonące. W przypadku zastosowania kulek pływających zwracam szczególną uwagę, aby nie unosiły się zbyt wysoko nad dnem. Miałem o wiele więcej brań na kulki umieszczone delikatnie nad dnem, aniżeli na boilies pływające nad nim nieco wyżej. Być może w pierwszym przypadku moja przynęta wzbudzała po prostu mniejszą nieufność u ostrożnego karpia. Nie można jednak generalizować, czasami – w przypadku braku reakcji ryb – warto nieco poeksperymentować.
Co do smaku kulek to generalnie w okresie wczesnowiosennym używam aromatów zbliżonych do pokarmu naturalnego (mięsnego). W niektórych przypadkach skutecznym rozwiązaniem może się okazać zastosowanie pęczka rosówek lub nawet białych robaków. Od lat sprawdzonym rozwiązaniem jest zastosowanie w nęceniu punktowym kul z zanęty gruntowej. Odpowiednio przygotowane kule pozostawiają na dnie wspaniały dywan zapachowy, który może zadziałać niczym magnez na ospałe jeszcze o tej porze roku karpie.
Zestaw końcowy
Wiosenny zestaw końcowy zależy od upodobań wędkarza, ale przede wszystkim od tego, z czym spotkamy się na dnie naszej miejscówki. Osobiście, o ile nie łowię w sąsiedztwie zawad, najczęściej wybieram miękką, jak najcieńszą plecionkę. Haczyk zawsze dobieram do wielkości kulki. Jeśli kładę zestawy na bardzo płytkiej wodzie, gdzie światło słoneczne dociera do samego dna staram się używać haczyków, które nie odbijają refleksów świetlnych. Robię tak, aby błyszczący w wodzie hak nie przestraszył żerujących karpi.
Podobnie postępuję w przypadku ołowiu. Gramaturę oraz kształt ciężarka dobieram w zależności od dna i odległości, z jakiej będę łowił. Zawsze staram się, aby mój zestaw końcowy był jak najmniej widoczny, dlatego też – w zależności od sytuacji – stosuje leadcore lub fluorocarbon. Przypon dodatkowo dociążam w taki sposób, aby na całej swojej długości ściśle przylegał do dna. W niektórych przypadkach dodatkowo stosuję backleady, by jak najdokładniej dociążyć, a co za tym idzie, jak najdokładniej ukryć żyłkę.
Co do rodzaju przyponu i sposobu jego wiązania – zawsze dostosowuję go do warunków, w których akurat przyszło mi łowić. Od pewnego czasu nie przygotowuję już przyponów na zapas robiąc je w domu, tylko wiążę dokładnie takie, jakich aktualnie potrzebuję, bezpośrednio nad wodą. Nie zajmuje to zbyt wiele czasu, a właśnie takie rozwiązanie pozwala mi zawiązać przypon, który w danej chwili będzie najodpowiedniejszy. Siedząc w domu nie jestem przecież w stanie przewidzieć, na jaką przynętę będę łowił, na jakim dnie, w jakim zbiorniku, itd. Gorąco polecam takie rozwiązanie.
Wiosenne brania
Wczesna wiosna to czas, w którym brania karpi zazwyczaj nie są tak szaleńcze, jak w cieplejszych porach roku. Celowo użyłem słowa zazwyczaj, ponieważ generalnie przyjmuje się, że zainteresowanie ryby naszą przynętą w okresie wczesnowiosennym sygnalizowane jest niezwykle delikatne i zazwyczaj są to pojedyncze piknięcia, bardziej przypominające branie leszcza niż kilkukilogramowego karpia. Mnie samemu wielokrotnie zdarzało się jednak mieć na przełomie marca i kwietnia brania, które absolutnie w niczym nie ustępowały szaleńczym odjazdom, które znamy z letnich zasiadek. Chyba nikt tak naprawdę nie wie, od czego to zależy.
Zgrzeszyłbym pisząc, że wiosną możemy się spodziewać wyłącznie chimerycznych brań. Wszystko zależy od wielu czynników – temperatury wody, charakterystyki danego zbiornika oraz specyfiki zachowań karpi zamieszkujących akwen, w którym wędkujemy. Postawienie jednoznacznej teorii jest w tym wypadku bardzo trudne, żeby nie powiedzieć, że wręcz niemożliwe.
Reasumując, wiosna to specyficzny czas. Aby nasze zasiadki były udane trzeba naprawdę dobrze kombinować i eksperymentować. Pamiętajmy, że każdy zbiornik to tak naprawdę osobna historia – do każdej wody trzeba podejść indywidualnie i w odpowiedni sposób ją odczytać. Gdy już tego dokonamy efekty przyjdą same, czego z całego serca sobie i Wam życzę.
tekst i fot. Filip Staszek