Najbliższe miesiące to czas, w którym większość z nas zapadnie w zimowy, karpiowy sen. Chcąc, nie chcąc – w domowym zaciszu – odpoczniemy od dzikich odjazdów, wściekłych dźwięków sygnalizatorów, spławów karpi – jednym słowem od całego, wędkarskiego zgiełku. Niektórzy już teraz rozpoczęli odliczanie dni do wiosny. Ja jednak wciąż łowię, i dziś opowiem Wam o moich patentach na ostatnie w tym sezonie zasiadki.
Naprawdę warto efektywnie wykorzystać najbliższe tygodnie i ostatnie w miarę ciepłe dni, dzięki którym woda wciąż jeszcze nie zmarzła. Mam nadzieję, że Wasz sprzęt nie wylądował już na garażowej półce, czekając na nowy sezon… Nie? Znakomicie, zapraszam Was zatem nad wodę, na ostatnie w tym roku wyprawy!
Wybór odpowiedniego łowiska
Bardzo późną jesienią wybieram zazwyczaj maksymalnie dwa łowiska, na których skupiam całą uwagę. Moim pierwszym wyborem są głębokie żwirownie – to idealne miejsca, swoich sił można tam próbować naprawdę długo. Szczególnie interesują mnie miejscówki o głębokościach przekraczających 6 metrów – łowię tam z powodzeniem nawet wczesną zimą, gdy lód przykrywa już płytsze części żwirowni.
Z racji tego, że mieszkam blisko Rybnika moim drugim wyborem jest oczywiście zbiornik elektrowni. Na rybnickim morzu można łowić przez cały rok, tej właśnie wodzie poświeciłem już zresztą cały tekst w jednym z poprzednich numerów Karpmanii. Aby się nie powtarzać, w największym więc skrócie – największą szansę na przechytrzenie cyprinusów mamy w okolicach zrzutu ciepłej wody. I chociaż głębokość w tej strefie nie jest wielka – wynosi zaledwie około 3 metrów – to idealne miejsce, w którym w chłodniejszych miesiącach karpie chętnie się grupują, szukając smakowitych kąsków przed nadchodzącą zimą.
Lokalizacja ryb
Bezwzględnie najważniejszy aspekt późnojesiennych i wczesnozimowych zasiadek to znalezienie miejsc, w których karpie – mimo spadającej temperatury wody – przebywają i, co istotne, pobierają pokarm. To podstawa, bez której trudno liczyć na sukces. Pamiętam, że nad pewną czeską żwirownią intensywne brania miałem o tej porze roku z miejsc na głębokościach w przedziale od 6 aż do 9 metrów. Zestawy kładę zawsze w połowie i na końcu podwodnego spadu – moim zdaniem to optymalne rozwiązanie, a ryby dość pewnie i zdecydowanie pobierają wówczas przynętę. Pamiętajcie, że głębokość ma przy obecnie panującej aurze ogromne znaczenie – jeżeli pada deszcz, temperatura powietrza spada poniżej 10 stopni Celsjusza, a w szczególności zaś, kiedy chcę przechytrzyć karpie w nocy, wówczas wszystkie zestawy kieruję na jak najgłębszą wodę. Dlaczego taka taktyka jest teraz skuteczna? Cóż, o tej porze roku karpie uwielbiają przebywać w najciemniejszych częściach zbiornika – tam, gdzie jest głęboko, cicho i najcieplej. Jednym słowem: najbezpieczniej.
W słoneczne dni karpi warto szukać w płytszych partiach zbiornika, tuż przy powierzchni wody. Ryby wygrzewają się tam w ostatnich promieniach jesiennego słońca – podobnie jak my, również i cyprinusy wyczuwają nadchodzące mrozy. Możemy wówczas próbować łowić je na niezmiernie popularnego ostatnio Zig Riga, ja jednak preferuję metody bardziej tradycyjne – stosuję zestaw Withy Pool Rig, który unosi pop upa na wysokości około 5-8 cm nad dnem. Jak najszybciej w takiej sytuacji zlokalizować ryby? Skorzystajmy z dobrych okularów polaryzacyjnych oraz poszukajmy wysokiego drzewa lub innego wzniesienia terenu, z którego będziemy mogli prowadzić obserwację wody. Jeśli dostrzeżemy ciemne, podłużne plamy poruszające się przy powierzchni wody, możemy być niemal pewni, że to właśnie karpie.
W zbiornikach z zrzutem ciepłej wody (Konin, Rybnik) zestawy umieszczam jak najbliżej wypływów ciepłej wody lub w strefach, w których wiem, że karpie były wcześniej łowione. Na tak wielkich akwenach jak np. Rybnik niezwykle trudno cokolwiek dostrzec z brzegu. Tam naszym najcenniejszym gadżetem będzie duet – łódka do wywozu i porządna echosonda z czytnikiem temperatury wody na różnych głębokościach. Odległość wywózki jest ekstremalna – w granicach od 200 do nawet 400 metrów – a uciąg żyłek na takich odległościach potężny, dlatego absolutnie niezbędne jest stosowanie w takich warunkach ciężarków powyżej 200 gram lub naturalnych kamieni, które jednocześnie łatwo spadną z klipsa po braniu.
Nęcenie
Do nęcenia przed zasiadką używam mieszanek składających się z pelletów oraz ziaren, dipowanych wcześniej w tzw. śmierdzących zapachach (np. Black Crab lub Squid&Octopus). Ilość podawanej zanęty uzależniona jest od łowiska oraz okresu, w którym zamierzam łowić. Jeżeli woda ma już mniej niż 10 stopni, zanętę podaje w mniejszych porcjach, ale za to częściej. Na żwirowniach sypanie rozpoczynam na 2-3 dni przed właściwą zasiadką – na pierwszy ogień do wody trafia wówczas około 5 kg pelletu, kilka kul i ziarna (w dosyć pokaźnej ilości). Zadaniem tej inauguracyjnej porcji jest sprowadzenie do łowiska jak największej ilości ryb, tak, aby w łowisku zaczęło się „coś” dziać. Większe ryby mają wtedy czas na przyzwyczajenie się do nowej stołówki – miejsca, w którym wkrótce znajdą odpowiednio większe kąski dla siebie. W dniu łowienia rezygnuję z ziaren i swoją miejscówkę zasypuję trzema garściami pelletu z betainą (o smaku Black Crab i Strawberry Nectar) oraz 15-20 kulkami proteinowymi (o tym samym smaku). Dodatkowo, przypony przeciągam przez siateczki PVA z rozdrobnionym pelletem i pokruszonymi boilies. Pamiętam przy tym, aby grot haczyka zawsze wbić w siateczkę – poprawi to znacząco prezentację zestawu i uchroni mnie, przed zaczepieniem haczyka o zalegające na dnie resztki. Musimy pamiętać, że w zimnej wodzie karpie pobierają pokarm niezwykle chimerycznie, frakcje naszej zanęty nie powinny być więc zbyt duże. O tej porze roku na włos nie zakładam kulek większych niż 18 mm, boilies do nęcenia dodatkowo zaś kroję lub kruszę.
Rzeczy mają się zupełnie inaczej nad zalewem rybnickim, ale wiadomo – to przecież zupełnie inna bajka. Tutaj potrzebować będziemy dziesiątek kilogramów dobrych kul proteinowych oraz odpowiednio ugotowanych ziaren. Ze względu na wielkość zbiornika sypanie powinniśmy rozpocząć nie później niż na tydzień przed planowaną zasiadką. Jeśli zamierzam łowić przez 2-3 dni, z nęcenia nie rezygnuję także w trakcie wyprawy – do łódki trafia wtedy jednorazowo 2-3 kg kukurydzy oraz około pół kilograma kulek. Moje ulubione, rybnickie smaki? Strawberry Nectar oraz Squid&Octopus. Zimowe zasiadki mają to do siebie, że jeden pojedynczy dźwięk sygnalizatora może przynieść nam rybę życia. Delikatne brania świadczą o tym, iż karpie coraz bardziej sporadycznie szukają pożywienia – nie przegapmy więc nadarzającej się okazji i bądźmy czujni.
Przygotowanie sprzętu
Przedzimowych zasiadek z pewnością nie zaliczymy do przyjemnych, jeżeli – szczególnie na porę nocną – odpowiednio się nie przygotujemy. Porządny namiot z narzutą, dobry śpiwór i piecyk – to absolutne „must have” karpiarza o tej porze roku. Pamiętajcie również o czymś ciepłym do picia oraz zapasie jedzenia.
Co z zestawami końcowymi? Do pop upów najchętniej wybieram wymienionego wcześniej Withy Pool Rig, kulki tonące znakomicie współpracują natomiast z Blow Back Rig. Tu mała uwaga – wczesną zimą w moich przyponach zamiast rurek termokurczliwych staram się używać gotowych gumowych nasadek, dzięki którym haczyk szybciej obraca się w pysku karpia. Robię tak, gdyż zauważyłem, że im woda ma niższą temperaturę, tym klasyczna rurka termokurczliwa bardziej podatna jest na wygięcia, co w konsekwencji mogłoby skutkować pogorszeniem efektu samozacięcia.
O ile w szczycie sezonu chętnie łowię na haki w rozmiarze 4, teraz przechodzę na nr 6, momentami na nr 8 lub wręcz na 10. W zestawie z Withy Pool Rig na włos zakładam małego pop upa Green Beast, stosując Blow Back Rig sięgam po klasycznego, tonącego bałwanka z dwóch kulek 18 mm. Alternatywą w drugim przypadku jest podwieszenie 18 mm tonącej boilies pływakiem 15 mm (np. fluo Strawberry Nectar), który sprawi, że zestaw będzie się lekko unosił na długość włosa. To szczególnie korzystne rozwiązanie, gdy na dnie naszego łowiska zalega warstwa gnijących roślin.
Zabieracie ze sobą nad wodę swoje smartfony i tablety? Jeśli tak, gorąco polecam Wam wypróbowanie specjalnych aplikacji dedykowanych dla wędkarzy. Niektóre z nich to takie swoiste, cyfrowe dzienniki, w których możemy usystematyzować całe mnóstwo bardzo przydatnych informacji typu: ile czasu dany zestaw jest już w wodzie, jakie kulki są na włosie i na co mamy najwięcej brań. Fajna sprawa, polecam.
Do końca sezonu zostało już niewiele czasu – wykorzystajmy go najlepiej, jak to tylko możliwe. Nie jest żadną tajemnicą, iż właśnie teraz mamy największą szansę na wyholowanie wielkiej ryby – karpia, który, kto wie, być może stanie się naszym nowym „personal best” – czego oczywiście gorąco Wam życzę.
tekst i foto: Karol Błażyca
Artykuł pochodzi z Karpmanii nr 4/2014